odc.123

- Wszystko dla zdrowia… dla zdrowia… dla zdrowia… - powtarzał sobie w myślach Długal, przemierzając wyciągniętym truchtem boczne uliczki Mieszczna. Bieganie nie było jego pasją, ba, nienawidził tego z całej duszy, lecz wyniki ostatnich badań, a przede wszystkim bezdyskusyjne polecenie żony wyganiało go prawie codziennie na ulice i ścieżki okolicznych lasów. Pracowicie nawijał na tarczę stopera wyznaczone limity czasu i kilometrów.

- Co za piekielne urządzenie! – mruczał pod nosem, spoglądając na tarczę elektronicznego licznika beznamiętnie odnotowującą każdy kolejny krok. – Nie da rady nic podciągnąć, przyspieszyć – westchnął z żalem. Na początku próbował wprowadzić do elektronicznych wskaźników pewne drobne poprawki, ale skończyło się wykasowaniem już przebiegniętych kilometrów i musiał powtórzyć całą rundkę. – Brrr! – wstrząsnął się na samo wspomnienie.

Przymknął oczy i regularnie tłukąc butami o ziemię truchtał zrezygnowany. Nagłe uderzenie mokrą gałęzią po twarzy przywróciło go do rzeczywistości.

- Cholera! Jeszcze sobie krzywdę zrobię! – zezłościł się.

- Za jakie grzechy muszę się tak męczyć?! Przecież przez tyle lat tak było dobrze, miał człowiek fotel, dach nad głową i samochód pod ręką. A teraz jakieś, cholera, kreatury ponure konfitury z półki wyjadają! Pchają się na siłę do tej Warszawy aż piszczy! A ja co? Tak sam bez wsparcia to mogę sobie tylko pomarzyć… Gdyby tak zmienić ordynację to jeszcze bym może miał jakąś szansę. Ludzie mnie tu przecież znają, cenią… - z krótkiego truchtu przeszedł, nawet tego nie zauważając, w marsz spacerowym tempem. Rozmarzył się, widząc przed sobą jeszcze jedną perspektywę jaśniejącą niczym radosna wiosenna tęcza.

W perspektywie leśnego duktu zaiskrzyło podmiejskie jezioro promykami jesiennego słońca odbitymi od drobnych fal.

- Odpocznę trochę, odsapnę – przypomniał sobie, że kusi tam od lat leśny biwak z kilkoma ławkami i stolikami.

- No nie, kogo tu przyniosło?! – wróciła mu złość na widok wielkiego czarnego mercedesa ukrytego pomiędzy drzewami obok biwaku. Na ławie siedzieli jak zawsze ramię w ramię Włodek Maciejko i Henio Krótki.

- Takiemu to dobrze! – roześmiał się Henio na widok Długala – Ma człowiek czas, żeby o zdrowie zadbać, kondycję złapać. Nie to co my, ciągle zaganiani!

- A co wy tutaj robicie? – Długal wskazał na ławę, gdzie na rozłożonej płachcie gazety zachęcająco prezentowało się spore pęto kaszanki, bochenek razowego chleba i kilka już obranych z łupin cebulek. Obok skromnie wyglądała butelka „absolwenta” i duży termos.

- Siadaj, odsapnij… - Włodek Maciejko zrobił miejsce na szerokiej ławie – czym chata bogata – wskazał na rozłożone wiktuały.

- Co wy tak… w lesie i tak skromnie? – Długal pamiętał przecież zamiłowanie obu mieszczneńskich przedsiębiorców do wykwintnych dań i trunków.

- Takie czasy… - uśmiechnął się Henio.

- Co, już was nie stać na nic lepszego? Knajpy w Mieszcznie pozamykali?– nie wierzył Długal.

- Eeee, tak źle nie jest, ale wiesz, dzisiaj lepiej w restauracji się nie pokazywać… - skrzywił się Henio – zaraz wiesz, jakieś plotki pójdą, że z forsą już nie mamy co robić, na co wydawać, a biedny elektorat z głodu przymiera.

- Od powiatowych oligarchów zaczną wyzywać – dodał Włodek – A tak to my tu sobie spokojnie, z boczku i to, co naprawdę lubimy… - otworzył termos i do wielkiego kubka nalał wrzątku, traktując go po chwili solidną częścią zawartości butelki.

- A ty tak dla sportu czy dla zdrowia? – Henio podsunął Długalowi szklankę. Długal roześmiał się, pierwszy raz w tym ponurym dniu – Truchtam dla zdrowia, a to dla sportu – wskazał na opróżnione naczynie.

- Wiecie, jak tak się samotnie biega to ma człowiek czas, żeby wiele rzeczy przemyśleć – poklepał się po łysinie podstępnie rozpleniającej się na czaszce.

- O, to może być ciekawe? – Maciejko ze smakiem zagryzał cebulą kolejny kęs kaszanki - Co ci tam zakwitło?

- A zakwitło, zakwitło – uśmiechnął się Długal. – Na przykład dlaczego wy już nie pchacie się w żadne tam wybory, rady i inne tam?

- Człowieku, a po gwinta nam to teraz potrzebne? Popatrz, co się dzieje! Siedzi sobie człowiek z boku spokojnie i ma to wszystko w … nosie. A na kawior – dziabnął scyzorykiem kolejny kęs kaszanki – i kapeńkę wody nam wystarczy.

- Ale przecież i Leśniewskiemu, Młodemu Prezesowi czy Chruścielowi też chyba starczy, a pracują ostro jak nie wiem co, o głosy walczą? A Wójcik? Co?

Przyjaciele spojrzeli po sobie. – Słuchaj, a może ty byś miał jeszcze ochotę? – parsknęli śmiechem. Długal obruszył się. – A co myślicie, że ja już nie mogę? Nie dam rady?

Henio Krótki walnął wielkimi dłońmi w uda z radości.

- No, nie! Może i jeszcze mo.. mo…możesz – zaniósł się śmiechem – Tylko co?!

- Nie można z wami gadać, mnie przecież o nasze Mieszczno chodzi, nic więcej! – Długal spojrzał spode łba na rozbawionych biesiadników.

- To tak nam gadaj od razu, a nie ogródkiem – Włodek poklepał go po ramieniu.

- Zamiast mieć za złe wszystkim po kolei i każdemu z osobna to pokombinuj, brachu, z czym ty nowym byś do ludzi w tym Mieszcznie wyszedł. Myśl na parę lat naprzód.

- Zobacz takiego Wójcika – Henio Krótki stuknął się parę razy w czoło – Jak trzeba było kiedyś odpuścić, pomóc innym to odpuścił, a teraz sobie to dokładnie odbije. To spróbuj też pokombinować co tu będzie za rok albo dwa.

- Bo nam już się nie chce … Ha, ha, ha – Włodek Maciejko bawił się doskonale smętną miną Długala.

Marek Długosz