W Szczytnie mamy ponad 160 ulic, no i żeby można było gdziekolwiek trafić każda z nich ma swoją nazwę, mniej lub bardziej uzasadnioną. Wiadomo, że np. taka ulica Kolejowa zawiedzie nas do torów kolejowych i najpewniej do dworca, z kolei zmierzając ulicą Targową trafimy wprost na targowisko. Klasztorna doprowadzi nas do klasztoru klarysek kapucynek, a gdy będziemy szukać nauczycieli to najlepiej na ulicy Nauczycielskiej, bo tam powinni oni mieszkać. Chcąc odwiedzić kwitnące o tej porze roku działki, udamy się tam niedawno remontowaną ulicą Działkową. Ba, poruszając się po ulicy Szwedzkiej raczej nie dostaniemy się do Szwecji, ani też nie trafimy na Pomorze, brnąc po nieutwardzonej ulicy Pomorskiej, ale za to Pasymską na pewno dojedziemy do Pasymia, a Lemańską do Leman. Przechadzając się po ulicy Bocznej, łatwo trafić gdzieś w bok, zaś idąc Leśną dość szybko dotrzemy do lasu. Zwykły i niewyczerpujący spacer najlepiej urządzić sobie po ulicy Spacerowej. Ogólnie rzecz biorąc, nazwy szczycieńskich ulic są na ogół dość dobrze dobrane, ale pewnemu mieszkańcowi Szczytna aż do dziś nie dawał spokoju fakt, że nazwa ulicy, przy której mieszka nijak nie przystaje do rzeczywistości, bo choć to Akacjowa, to...

Gdzie te akacje?

Działkową na działki

Cała sprawa miała swój początek jakieś 20 lat temu. Wówczas między ul. Korczaka, a Poznańską rozciągały się sady owocowe. Szczytno jednak rozwijało się prężnie, więc tereny te wkrótce przeznaczono pod budownictwo jedno- i wielorodzinnne, a mniej więcej pośrodku wytyczono nową ulicę, której nadano miano Akacjowej. Ba, jak na ironię, wzdłuż tego nowego traktu nie rosło najmniejsze nawet drzewko, o akacjach w ogóle nie wspominając. I kiedy po latach, gdy już niemal wszyscy mieszkańcy pogodzili się z brakiem zadrzewienia, raptem nazwa ulicy stała się adekwatna do rzeczywistości. Niespodziewanie pojawiły się wzdłuż niej akacje, i to w liczbie około 50 sztuk! Co prawda są jeszcze młodziutkie i malutkie, ale jednak są. Skąd się wzięły? Otóż Zbigniew Dobkowski, mieszkający na tej ulicy praktycznie od czasu jej powstania, dość dawno temu pytał opiekującą się zielenią miejską inspektor Krystynę Lis, czy ta nie mogłaby przekazać mu kilku sadzonek akacji, które posadziłby potem w czynie społecznym w sąsiedztwie swojej posesji.

- Dzięki temu nazwa ulicy miałaby swoje uzasadnienie - motywował prośbę.

Niestety, dłuższy czas nic się jednak nie działo w kwestii sadzonek, pan Zbigniew już prawie zapomniał o akacjach, gdy niespodziewanie kilka dni temu otrzymał je, i to w sporej ilości. Uradowany zaraz przystąpił do sadzenia drzewek obok swojej posesji, a naddatek przekazał sąsiadom. Ci poszli w jego ślady i teraz wzdłuż ulicy, mniej więcej co cztery metry, rosną sobie akacje. Jak wspomniano, drzewka są jeszcze małe, ale już puszczają pączki, a za lat kilka na pewno staną się ozdobą okolicy.

Ulica Akacjowa jest o tyle osobliwa, że budynki mieszkalne stoją tu tylko po jednej jej stronie. Niezabudowana część przylega do posesji SOSW i tam właśnie rosną młode akacje. Tam też na wąskim nibychodniku widać, jak niektórzy mieszkańcy urządzili małe, bo brak tu miejsca, ale za to efektowne rabatki. Takie inicjatywy, można by rzec - oddolne są godne pochwały. Oto mieszkańcy, choć ulica nie jest ich, a miasta, sami zagospodarowują jej pobocza - urządzają miniogródki, sadzą sobie drzewka, a wszystko to ku ozdobie i uciesze dla oka oraz ku poprawie zdrowia, wszak zieleń to tak potrzebny tlen w coraz bardziej zasmradzanym przez spaliny samochodowe mieście.

Skoro już o zdrowiu mowa, to duży na nie wpływ ma sposób odżywiania się. W czasach totalnego pośpiechu mało kto przyrządza posiłki od podstaw, na ogół korzystając z gotowych produktów, w tym konserw rozmaitej maści. Nabywając w sklepie np. marynowaną paprykę, spodziewamy się, że w słoiku będzie to i tylko to warzywo, tymczasem różnie to może być, gdyż może trafić się nam...

Brukarze

Od paru dni, gdy nie pada lub tylko lekko mży, na placu Juranda pomiędzy ostrzegawczymi słupkami krzątają się robotnicy. Pracują dosłownie na kolanach, wyciągając poszczególne kostki bazaltowe i na powrót je układają, eliminując lokalne zagłębienia oraz dołki w placowej nawierzchni. Kiedy jakieś dwa lata temu „Kurek” w trosce o estetykę Szczytna pytał urzędników miejskich i drogowców z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, dlaczego nie prowadzi się jakichkolwiek prac zmierzających do wyrównania pofalowanego, jakby nie było, głównego placu miasta, dostawał jednakową odpowiedź, że w obecnych czasach nie ma fachowców brukarzy, bo nikt ich nie szkoli, no i dlatego nie da rady nic zrobić.

Tymczasem, jak powiedzieli nam w krótkiej rozmowie owi robotnicy z placu Juranda, obaj mieszkają w Szczytnie (są zatem na miejscu) i są specjalistami właśnie od układania bruku. Na razie uzupełniają ubytki w bazaltowej płytce oraz likwidują kilka zagłębień, w których zbierała się woda. Cóż, same chęci nie wystarczają. Brukarze, mimo że sami określali się mianem fachowców, nie okazali się mistrzami w tym zawodzie.

- O ile uzupełnienie ubytków udało im się jako tako - powiedział „Kurkowi” odbierający roboty inspektor Wiesław Kulas - o tyle wyrównanie nawierzchni już nie. Będą musieli kostkę przełożyć raz jeszcze. Niestety, prawdziwych fachowców od układania bruku w Szczytnie i okolicy rzeczywiście brak. Co gorsza, kilka osób z miasta, nabywszy te umiejętności, wyjechało na południe Polski. Teraz pracują jako operatorzy ciężkich maszyn budowlanych, bo z tego mają dużo większe pieniądze.

Warzywo z mięsem

Pewien mieszkaniec miasta, mocno zabiegany i ciągle zajęty, co zresztą w obecnej dobie wcale nie dziwi, bo kto ma inaczej, skarżył się w redakcji, że brakuje mu czasu na przyrządzanie posiłków. W związku z tym często kupuje półprodukty na obiad, aby szybko coś przyrządzić i potem równie szybko skonsumować. Ostatnio udał się do jednego ze szczycieńskich marketów, gdzie nabył kotlety schabowe, a do tego, bo nie chciało mu się gotować kapusty, dokupił konserwową paprykę. W domu kotlety trafiły na patelnię i gdy już zarumieniły się prawidłowo, w ruch poszedł słoik z papryką. Choć nie był jakiś ogromny, to i tak za duży jak na jeden raz, więc reszta warzywa została odstawiona do lodówki. Na drugi dzień była kiełbaska, a do niej miała iść znowu papryka. Ba, wyciągnąwszy ze słoika kawałek strąka i układając go na talerzu, nasz Czytelnik zauważył, że coś bieli się pośród czerwonej papryki. Był to tłusty biały robak z brązowym łebkiem zakonserwowany tak, jak i warzywo. Zniesmaczony cisnął zawartość talerza do śmietnika, a gdy pomyślał, że poprzedniego dnia mógł zjeść razem z papryką podobnego pędraka lub większą ich ilość, na dobre stracił apetyt i zaczął pomstować coś niecenzuralnego pod nosem. Gdy jednak po chwili nieco ochłonął, sięgnał z powrotem do domowego kosza na nieczystości i wydobywszy fragment papryki z robakiem, wykonał portret białego tłuścioszka.

* * *

Hm, nasz konsument powinien udać się nie do naszej redakcji (choć z drugiej strony na takie ciekawostki przecież polujemy), a sklepu, w którym nabył towar. Wówczas, jak zapewnił nas kierownik zmiany rzeczonego marketu, pechowy klient otrzymałby w zależności od żądania albo zwrot gotówki, albo nowy słoik - miejmy nadzieję tym razem wolny od robaczków.

Wypada dodać, że obsługa placówki była bardzo zdziwiona, że w słoiku z marynowaną papryką mogą się kryć takie niespodzianki, gdyż jak dotąd z podobną sytuacją jeszcze się nie zetknęła.

Chodnikowa pułapka

U zbiegu ulic Żeromskiego i 1 Maja zionie w chodniku dziura. Jest to prawdopodobnie wlot studzienki gazowej, którego ktoś specjalnie albo przypadkiem pozbawił pokrywy. Otwór nie jest duży, za to dość głęboki, zatem stanowi duże zagrożenie dla zdrowia młodych ludzi, zwłaszcza dzieci. Jak powiedziała nam w redakcji mieszkanka ulicy Konopnickiej, chodząca tędy codziennie do pracy, w minioną sobotę ofiarą dziury stała się mała dziewczynka, której nóżka wpadła do otworu. Choć dziecku nic poważnego się nie stało (oprócz otarć), to jednak kiedy z pomocą przechodniów zdołało uwolnić się z pułapki, jeszcze dłuższy czas potem mocno płakało. „Kurek” zjawił się na miejscu kilka dni po tym wydarzeniu, ale mimo to dziura jak ziała, tak nadal zionie w chodniku. Co gorsza, na naszych oczach nieomal doszło do kolejnego wypadku. Oto chodnikiem szła kilkuosobowa rodzinka i jedna z jej członkiń - mała dziewczynka przystanęła na chwilę tuż obok dziury. Gdyby zrobiła to pół kroku dalej, niechybnie jej nóżka uwięzłaby z niewiadomym skutkiem w zdradliwym otworze.