Zbliżał się wieczór. Słońce kładło ostatnie promienie na strzechy chłopskich chat.

Tajemnice Złotych Gór (cz. 3)
Wycieczka młodzieży z Ulesia w Złotych Górach w czerwcu 1930 roku. Czyżby kontynuacja mazurskich pielgrzymek do Złotych Gór?/fot. Zbiory Kreisgemeinschaft Neidenburg w Bochum

Wokół panowała cisza przerywana tylko szumem jeziora, którego wody kołysane wiatrem, uderzały o piaszczysty brzeg. Po kamiennej drodze prowadzącej do Jabłonki, szedł stary człowiek. Spaloną słońcem twarz pokrywały liczne zmarszczki. W żylastej dłoni trzymał siekierę. Był to Brattka, który po całodziennej pracy na pobliskim wyrębie wracał do chałupy na zasłużony odpoczynek. Odkąd ów Mazur, niegdyś znany pijanica, został sam na świecie, jego życie stało się szare i puste jak pień spróchniałego drzewa. Drwal oparł siekierę o drewnianą skrzynię, zjadł wieczerzę i podziękował Bogu za miniony dzień. Potem położył się i zasnął twardym snem. Jego chrapanie słychać było w całej izbie. Minęła północ. Miesiąc świecił jasnym blaskiem i wtedy pojawiła się dziwna postać pięknej młodej kobiety. W długiej białej sukni przypominała anioła. Ręką dała mu znak, aby poszedł za nią. Płynęli nad ziemią jak ptaki. Złociste punkciki gwiazd migotały na aksamitnym niebie.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.